Zmysł dotyku pierwszy dał znać o sobie. Leżałam w ciemności i nasłuchiwałam. Nie słyszałam nic i nic nie widziałam. – Moje oczy nie widziały, uszy nie słyszały. To było straszne. Byłam taka jakaś bezradna, zdana na czyjąś łaskę bądź niełaskę.

Czasem jednak jakiś zmysł uwalniał się na chwilkę. Widziałem wtedy osoby kręcące się przy moim łóżku. Czasem udało mi się coś powiedzieć, lecz  nie zawsze to co chciałam, nie byłam przygotowana. Chwilami słyszałam rozmowy, albo muzykę, która grała w pokoju.
Zrozumiałam, że muszę być sparaliżowana, ale tak jakoś nie  do końca – od czasu do czasu,  któryś ze  zmysłów się włączał, zadając mi  i mojej rodzinie jeszcze większy ból, ale też nadzieję na wyzdrowienie.
I nagle przypomniałam sobie, przypomniałam sobie tego dziwnego człowieka.

I zrozumiałam, że to nie jest zwykły paraliż, ale prawdopodobnie przekleństwo. –  Czy ta kara nie była za wysoka? Ja przecież tylko.. .-  Zdałam sobie sprawę z tego  co uczyniłam, zabierając dziecko temu jak mi się zdawało wówczas, pozbawionemu ludzkich uczuć i potrzeb człowiekowi. Przypomniałam sobie jego twarz – wyrażała niemal zwierzęcy grymas bólu pomieszanego ze zdziwieniem. Długo, oj długo w moich uszach tętnił ni to skowyt ni to krzyk tego człowieka. A jego oczy, wolałam o tym nie myśleć, wolałabym ich nie widzieć.

Teraz nazywałam go człowiekiem, ale czy można żyć w takich okropnych warunkach i wychowywać jeszcze dziecko. Kto mi dał jednak prawo, żebym decydowała o jego losie. Losie dziecka i tego starego człowieka. Być może nie był jeszcze taki stary, ale wyglądał staro, zwłaszcza w tych swoich łachmanach. Powiedziano mi później, że powiesił się on w swojej chacie.
Na ścianie tej chaty napisane były jakieś znaki. Starsi ludzie mówili, że to było przekleństwo. Przecież chciałam dobrze dla dziecka, chciałam  zapewnić mu właściwą opiekę. Dzieciak też wyrywał się, chciał wrócić do opiekuna ( ojca czy dziadka – nikt tego nie wiedział ). Chłopiec miał już z dziesięć lat, ale z cywilizacją nie miał nic wspólnego. Nie umiał dobrze mówić ani czytać.

Czy dobrze zrobiłam zmieniając mu środowisko, zastanawiałam się teraz w obliczu zemsty ( klątwy ) – nie wiem. Zrozumiałem jednak, że jeśli jest ktoś, kto mógł mi pomóc będzie to właśnie to dziecko. Skupiłam swoje wszystkie siły opracowując w głowie plan. Jeśli przydarzy mi się znowu, że ponownie przemówię będą to właśnie te słowa.
– Zaadoptuj tego dzieciaka z buszu, bardzo Cię proszę, błagam. Zdanie było coraz dłuższe, ale skracałam je do minimum, aby starczyło czasu i sił aby je wypowiedzieć. Tak naprawdę,  nie wiedziałam czy dostanę jeszcze  taki czas, taką łaskę i ile słów  zdążę wypowiedzieć. Okazało się, że mogłam przemówić, lecz nie za sprawą mowy, ale moich oczu. Nie na darmo moja córka  czytała Hrabiego  Monte Christo. Gdy mogłam widzieć, mając pozostawioną świadomość – mogłam i mówić.

I stało się jak chciałam. Chłopak został zaadoptowany. Szybko przystosował się do nowych warunków. Pewnie wolał być u nas, niż w Domu Dziecka. Sypiał jednak najchętniej w szopie, a że była to nawet porządna szopa – mąż zrobił mu tam pokoik
Z uwagi na wiek i różnicę poziomu wykształcenia nauczycielka przychodziła go uczyć w domu. Zauważyła, że chętniej jej słuchał i uczył się na dworze. Był bardzo zdolny. Szybko nadrabiał zaległości przypisane temu wiekowi.

Często przysiadywał przy mnie, kiedy mnie wyprowadzano wózkiem przed dom. Mógł tak siedzieć przy mnie godzinami, nie odzywając się słowem. Mnie też nie przeszkadzała jego obecność. Zmysł wzroku jaki mi wrócił pozwalał obserwować wszystko dookoła. Co prawda nie dookoła, gdyż z uwagi na unieruchomienie szyi mogłam patrzeć jedynie przed siebie.

Dawniej trochę malowałam. Dziś mogłam bez przeszkód i zbytniego pośpiechu obserwować,  jak przyroda maluje świat. Jej doskonały impresjonizm, zmieniający wszystko wokół w zależności od stopnia naświetlenia. Zajmowało mnie to szczególnie, tym bardziej, ze miałem obok żywy przykład zapatrzenia się w przyrodę. Za moją namową chłopak (na imię miał Darek, ale w myślach nazywałam go chłopak ) dostał pozwolenie na własny ogród.
To znaczy dostał kawałek istniejącego ogrodu i mógł w nim robić, to co mu się żywnie podobało. Moja córka Agata – starsza od Darka o 5 lat zaprowadziła go do sklepu ogrodniczego, gdzie kupili razem różne nasiona. Ogród, podobnie jak " Tajemniczym Ogrodzie" piękniał z dnia na dzień,  tą różnicą jednak, że to ja byłam unieruchomiona w wózku. Pewnego dnia Darek przyprowadził do ogrodu kolegę, z którym łazili po drzewach, oczywiście Darek był w tym  bezkonkurencyjny, gadali , śmiali się, rzucali piłką. Miło było popatrzeć.

Darek po raz pierwszy wyglądał na szczęśliwego chłopca. Nagle piłka trafiła mnie w głowę, chyba mocno,  tego nie poczułam, ale musiałam aż zamknąć oczy. Gdy je otworzyłam, nachylały się nade mną dwie głowy, przerażone tym co zrobiły. Nie czułam bólu, toteż ten widok rozśmieszył mnie najpierw  , a potem zastanowił. Czyżby Darkowi, trochę zależało na mnie?

Chciałam im powiedzieć, nic mi się nie stało, ale nagle obraz zrobił mi się najpierw czerwony, a następnie musiałam zamknąć oczy. To na pewno była krew. Byłam ciekawa, co mi się stało, ale musiałam cierpliwie czekać na jakąś pomoc. Nagle usłyszałam, – o Boże,  usłyszałam! – jakieś kroki i odgłos zamieszania wokół mnie. Darek cały czas mówił, że nie chciał rzucić tej piłki, na przemian płacząc i tłumacząc się.

Po chwili mogłam otworzyć oczy. Agata musiała umyć mi twarz. Nachylała się nade mną i jak zwykle dużo gadała, krzycząc na Darka, bo kolega jego szybko się zmył z ogrodu. Ja  cieszyłam każdym dźwiękiem, każdym gadaniem, nawet tym krzykiem, na który normalnie,  kiedyś wcześniej ostro bym zareagowała.  Od tej chwili Darek opiekował się mną prawie przez cały czas. Czytał przy mnie swoje lekcje, tak więc kończyłam podstawówkę po raz wtóry.
   
Podobnie jak Darek od samego rana do późnego wieczora mogłam siedzieć w ogrodzie i obserwować przyrodę. Każdy listek, każdy kwiatek nie uszedł mojej uwagi. A ptaki, jak one potrafią pięknie śpiewać, jak gaworzą ze sobą, jak opiekują się swoimi małymi. Radio, które stało przy mnie było calutki czas wyłączone.

Nie interesowały mnie wieści ze świata ucywilizowanego, natomiast każda najdrobniejsza informacja o tym co w ogrodzie była przeze mnie analizowana  i przemyślana. Kiedyś, jak tak  zasłuchana patrzyłam przed siebie zauważyłam jakąś postać przy szopie. To na pewno nie był Darek. Pojechał z kolegami na wycieczkę w góry. Rano na szopie ukazał się napis, podobny do tego co w dawnym domu Darka. Napis jak sprawdzono był taki sam, tyle że odwrócony – takie tam lustrzane odbicie –

Od tego czasu też zaczęło  się poprawiać moje zdrowie. Najpierw poczułam smak, smak różnych potraw którymi mnie karmiono. I jak dziecko uczyłam się od nowa jak funkcjonują poszczególne zmysły. Delektowałam każdy smak, jego odcienie. Mogłam najpierw poruszyć palcem, potem ręką, dłonią. Ze mną było podobnie jak z niemowlęciem, które najpierw podnosi się lekko na łóżeczku,  potem siada, raczkuje, aby wreszcie wstać i zrobić pierwszy krok,  ku uciesze swoich rodziców.
Odkrywałam siebie na nowo. Jakie zapachy były w ogrodzie. Zapach skoszonej trawy, zapach ziemi po deszczu, zapach kwiatów.. Nie opuszczałam jednak ogrodu, w miarę jak napis blakł ( nie pozwoliłam go zetrzeć ) przychodziłam do zdrowia. Nadal jednak nie mogłam mówić. Wieści ze świata chcąc nie chcąc dochodziły do mnie przynosił je mąż , córka,  Darek.

Kiedyś pomyślałam pierwszy raz o Darku jak o synu. Było to w Dniu Matki – kiedy dostałam od niego życzenia i kwiaty. I tak już zostało. Zawsze chciałam mieć syna. No i moje marzenie się spełniło. Zostało okupione utratą zdrowia, które powracało już niemal wiosennym pędem. Nie mówiłam jeszcze – a może nie chciałam mówić – nie wiem.

Przechadzałam się teraz po ogrodzie, przejęłam też cześć obowiązków rodzinnych. Było to tak, aż do dnia kiedy w ogrodzie usłyszałam krzyk, pobiegłam jak mogłam najszybciej ( jeszcze nie byłam dość sprawna ). Na ziemi leżał Darek, widocznie spadł z drzewa, nieopodal z resztą leżała spróchniała gałąź. Po chwili usłyszał jęk, Darek otworzył oczy.

– Jak się czujesz, co Cię boli, czy nie złamałeś sobie czegoś? Patrzyliśmy na siebie – Darek aż otworzył usta ze zdziwienia. Dopiero wtedy usłyszałam swój własny głos, jakiś taki chrapliwy, po długim milczeniu. No, ale nie miałam czasu się zastanawiać. Dobrze, że mój wózek stał nieopodal – jakoś udało mi się go przeprowadzić. Darek miał chyba złamaną nogę. Wgramoliłam go jakoś na wózek

 Darek ze zdziwienia i chyba ze szczęścia w nieszczęściu nie narzekał na ból nogi. Popychając wózek w kierunku domu znowu zobaczyłam tę postać, która jakby patrzyła w naszym kierunku. Darek chyba też ją zauważył. Nagle przytulił się do mojej ręki i pocałował. Płakaliśmy razem jak dwa bobry do czasu przyjazdu karetki. Na drugi dzień w ogrodzie Agata powiedziała. Patrz Mamo, już nie ma tego napisu na murze. Jakiego napisu – powiedziałam obojętnie. Chodźmy do domu na kolację. 
 
 
Barbara Ogłodzińska