…Droga była długa i męcząca. Jej część Lili spędziła z książką na kolanach. Jednak nie mogła skupić się na czytaniu. Nocą, kiedy autokar sunął po austriackich autostradach usiłowała spać. Ale na przeszkodzie stały emocje ostatniego miesiąca. Wielokrotnie dotykała ręką kieszeni szarego, zapinanego na suwak swetra, gdzie oprócz paszportu trzymała list. I chociaż znała go prawie na pamięć, rozłożyła go raz jeszcze szukając ukojenia w napisanych po angielsku zdaniach.
Droga Lili,
Cieszę się, że to ty odpowiedziałaś na ogłoszenie "Rocznego kursu gotowania we Włoszech". Niestety nikt z nas nie może wyjechać po ciebie na dworzec, ale myślę, że sobie poradzisz. "Antica Locanda" wcale nie jest taka antica, to nowoczesna restauracja mieszcząca się w centrum Portogruaro. Pracujemy tu we trójkę – ja i dwoje moich kelnerów: Giovanni i Luciana. Polubisz ich, bo to bardzo sympatyczni ludzie…
Trzymając list w ręce Lili zasnęła. Obudziło ją lekkie szarpnięcie za ramię.
– Proszę pani! Mestre, dojeżdżamy.
Półprzytomna założyła kurtkę i pozbierała swoje rzeczy. Warszawa żegnała ją lodowatym wiatrem, który przenikał do szpiku i usiłował ukraść jej szalik. Tu panował łagodniejszy klimat i rozkosznie świeciło słońce. Przesiadła się do miejscowego autobusu i dalsza podróż upłynęła szybko, a przezroczyste powietrze poranka czyniło ją przyjemniejszą. Jednak Lili nie była w stanie docenić uroków krajobrazu. Jak przez mgłę widziała powykręcane krzewy
winorośli rozpięte na szerokich rusztowaniach wzdłuż drogi. Mijała kanały, gdzie woda złociła się promieniami słońca i malownicze domy w kolorze spalonej czerwieni.
Z pewnością łatwo trafisz pisał po angielsku właściciel. Wysiadła z autobusu na rynku w Portogruaro i zaczęła się rozglądać. Antica Locanda ma zielone okiennice, a przed wejściem w donicach rosną dość duże krzewy rozmarynu. Uginając się pod ciężarem walizy wypatrywała tych rozmarynów jak zbawienia. Co prawda myślała, że to jakieś okazałe kwiaty, więc delikatnie zielone igiełki minęła bez zatrzymywania się.
– Ragazza!
Spocona jak mysz odwróciła się, żeby zobaczyć wysokiego Włocha, który założywszy ręce opierał się o zielone drzwi.
– Antonio Cappelli – wyciągnął do niej dłoń. – Zawracaj, jesteś na miejscu.
– Nazywam się Liliana Pawłowska, ale wszyscy mówią do mnie Lilii.
Teraz dokładnie dostrzegła i okiennice i żółty szyld ze stylizowanymi liśćmi winorośli.
– To moje królestwo – uśmiechnięty zaprosił ją do środka. Wewnątrz zobaczyła stoliki przykryte białymi obrusami. Gości jeszcze nie było, wiec wszystkie brązowe krzesła stały równo wsunięte pod blaty. Rdzawe kafle na podłodze kończyły się przy niewielkim barku, na którym poczesne miejsce zajmował ekspres do kawy. Złotawe ściany za jedyną ozdobę miały czarno-białe fotografie Wenecji. Nieduże sosnowe drzwi oddzielały salę od kuchni.
– Fa come a casa tua.
Rzeczywiście, umęczona wielogodzinną podróżą Lili poczuła, się tu jak w domu. Mogłaby zostać tutaj na zawsze. Otwarte okno wpuszczało do środka łagodne, lutowe światło. Duże zielonkawe kafle, którymi wyłożona była kuchnia sprawiały wrażenie chłodnych. Przy nowoczesnej kuchence wisiały pęki ziół niedbale związane żółtymi wstążkami. Małe, lśniące, czerwone papryczki i białe warkocze czosnku zajmowały miejsce po prawej stronie. Pękate buteleczki z octem i oliwą stały w rządkach na sosnowych półkach. Gałązki bazylii, estragonu i ziół, których jeszcze nie znała, przybierały niezwykłe kształty w szklanych naczyniach. Lili poczuła się tak dobrze, jakby to miejsce na nią czekało. Powiodła delikatnie ręką po wyszorowanym do białości stole i cichutko powiedziała "jestem".
Nika Jabłonowska, www.nika.84.pl, mail: [email protected]
Lubi zapach lawendy, dobrą herbatę, robienie konfitur, "Rok w Prowansji" na zimowe smutki, Jane Austen, kryminały Agathy Christie, gadanie przez telefon i zupę ogórkową.
O książce "Miłość z bazylią w tle": Chciałabym, żeby była miłym przerywnikiem w codzienności. Wszystkie przepisy kulinarne są sprawdzone, pochodzą z włoskiej kuchni mojej przyjaciółki. Życzę przyjemnego czytania.