Przed kilkoma laty, w dramatycznych dla mnie okolicznościach poznałam interesującą kobietę. Choć jestem raczej typem samotnika, dość szybko nawiązałyśmy dobry kontakt. Myślę, że przez chwilę wspierałyśmy się wzajemnie w rozwiązywaniu własnych problemów, korzystając z pomnożonego o możliwości drugiej istoty potencjału twórczego.

 

Sytuacja zewnętrzna przygniatała nas do "ziemi". Wydawało się, że tkwimy w centrum oceanu cierpienia i choć bardzo starałyśmy się realizować kolejne inspiracje, na scenie materialnego teatru nie zmieniało się nic.

 

Ze względu na swoją niezwykle skomplikowaną sytuację rodzinną zamieszkała wraz z ciężko chorym synem w naszym mieszkaniu. Choć rozumiała potrzebę „wznoszenia się” ponad dramat codziennego obcowania z chorymi ludźmi, koniecznego dla zachowania wewnętrznej równowagi, nie wytrzymała. Nie była w stanie znieść cierpienia związanego z ówczesnymi problemami zdrowotnymi również moich dzieci.

 

Wielkim wyzwaniem dla człowieka tkwiącego w takiej sytuacji jest umiejętność kontrolowania umysłu pod kątem zawartości myślowej. Emocje towarzyszące wciąż zmieniającej się, lecz jednocześnie przewlekłej "patologii" są najczęściej wyznacznikiem narzucającym destrukcyjny sposób myślenia, a co za tym idzie – odpowiadającego temu – kreowania w tym świecie.

 

Poddając się takiemu biegowi rzeczy, utykamy w pułapce.

 

Wyprowadzili się po 4 miesiącach. Bardzo szybko, moja znajoma odcięła się również od przewlekle chorego syna. Wydawałoby się, że wraz z pozbyciem się konieczności przebywania wśród "oceanu cierpienia" jej samopoczucie poprawi się, a jakość życia wzrośnie. Wydawało się, że wszystkie przeszkody na drodze samorealizacji, o której marzyła zostały wyeliminowane.

 

Minęły 3 lata. Przyjechała. Według jej słów, a również mojego oglądu jej osoby – w stanie mało atrakcyjnym dla kogokolwiek. Przygnieciona bezproduktywnym kręceniem się w kółko, wciąż pytała o przyczynę.

 

Jakże trudno nam zrozumieć, że to, na co według oceny naszego logicznego umysłu nie jesteśmy jeszcze dostatecznie przygotowani (wręcz czujemy się zmuszani przez innych lub okoliczności), jest niezbędną częścią spektaklu życia służącą wyżłobieniu nowych cech, koniecznych do wykonania kolejnego kroku w kierunku własnego rozwoju.

 

Moja znajoma "uciekła" i ……….utknęła w pułapce niemocy stworzenia nowych warunków własnego wzrastania, choć jej możliwości pod każdym względem do dokonania tego kroku były niebywałe.

 

Mamy do dyspozycji wiele dróg. I wolną wolę, która świętą jest.
 

 

Teresa Maria Zalewska